Zaniewidziałeś mnie
Zobojętniałeś na moją nieobecność
Przestałeś chcieć . . .
Moje nieistnienie
Nie istnieje dla Ciebie
Nie istnieję . . .
Słyszysz krzyk?
Znam go tak
Jakbym to ja krzyczała
Cierpienie nie jest milczeniem
Życie kładzie na tobie cień
Przekracza co dzień możliwości
Pokonuje prawdopodobieństwo zdarzeń
Wygrywa każdy wyścig
Rani aż do dna
Rzucaj cień większy niż ty sam
Przekraczaj swoje możliwości
Zmień prawdopodobne na pewne
Wygraj wyścig o nowe życie
Rań aby cierpieli
Czy nienawiść jest odpowiednim słowem?
Gdzie jest meta dla oszukujących?
Epicedium
Ona śpiewała pieśń
Pochwalną dla śmierci
Milczała kiedy
Okrzyknęli ją grzechem
Teraz patrzę na nią
Jest jak obraz pośród ram
Ten o który prosiła kiedyś . . .
Czy pamiętasz?
Podobno była piękna
I widziała więcej
Nie mogła tutaj zostać
Inność rodzi zawiść
Nie okłamujcie jej!
Odejście jest najtrudniejsze
Ona już nigdy . . .
Przebaczenie i zapomnienie
Dziś żegnam ją za was
Płaczę . . . była dla mnie wszystkim
Nie walczyła do ostatniej
Ignissa
Zaplątana w sieć
Ostrych słów
Zmartwychwstaje raz
Ten ostatni mój krzyk
Uniosę się lekka
Chwilą mojej zemsty
Skrzepła gwiazda
Oznaczy dziś nieba
Myślą zasieję strach
Umysłów jasność zginie
Gestem złamię krzyże
Konającego imperium
Słowem zburzę świata
Porządek ten odwieczny
W chwili odejścia
Idealna po wieczność
Krusząc kamienne serca
Uśmiecham się
Spójrz na mnie
Uśmiecham się
Ciągle mówisz
Że to za mało
Szczerze do krwi
Uśmiecham się
Więc czemu
Ocierasz łzy
Ostatni raz
Uśmiecham się
Gdy bez przymusu
Całujesz chłód moich rąk
Zwróć swoje serce
Prawowitemu właścicielowi
Ciemna gwiazda z plastiku
Nie warta dostrzeżenia
Zamknij sentymenty
Klatką oschłości
Syty umysł precyzji
Okiem się stanie
Ukrzyżuj marzenia
Stalowymi gwoździami prawdy
Krzykiem milczącym
Zatykane usta
Wymaż wspomnienia
Gumką swoich rysunków
Białe plamy
Znają mnie inną
Wraz ze świtem
Zgiń i powstań
Nie ocieraj łez
Których nie ma
Tafla
Spoglądam w taflę marzeń
Pochylam się pragnąc bliskości
Bezgłośnie błagam
O spełnienie
Zimny wiatr
Kpi ze mnie
Gorące słońce zbyt daleko
By dać nadzieję
Roję sobie
Widzę sen
Upragniony najbardziej
Milcząco przyciąga
Ziemia twarda
Odmawia mi spoczynku
Ostygły księżyc
Dostrzega tylko siebie
Odbijam się w oczach
Lazurowych fantazji
Czytam dźwięki
Nie zmąconej ciszy
Gorzkie powietrze
Każe mi oddychać
Wygasłe gwiazdy
Których nie potrafię zrozumieć
Dotykam taf
Cena Wolności
Co dzień coraz bardziej
Pragniesz mnie swoim pożądaniem
Odzierasz mnie
Z mojej niewinności
Mrużysz oczy z rozkoszy
A łzy spadają bez echa
Zamykasz klatkę miłosnych zakazów
Skrzydła tłuką o złote pręty cierpienia
Kiedy po raz nieskończony
Spadnie świetlistobiałe pióro
Zgaśnie blask nadziei
Ona umiera ostatnia
Kiedy się spostrzeżesz
Czas się nie zlituje
Nie wskrzesi Twojego sumienia
Pozostawiając zachodzące krwią słońce
Skaza
Odwracasz twarz
Gubiąc spojrzenie
Zagryzasz wargi
Oblekając się w woal
Nieprzeniknionych tajemnic
Okłamujesz tylko siebie
To znamię
Czarne ziarno
Pręgi mroczne
Ukryte we mgle
Odkąd pamiętasz
Ta skaza wewnątrz Ciebie...
Kraina Pod Powieką Dnia
Gdy tylko zamykam oczy
Oślepia mnie ciemność
Powietrze gęste smutkiem
Poranić może zmysły
Cisza wieje nicością
Wieczna chwila trwa niezmienna
Aż nagle!
Krótka wizja
Twoja twarz taka zapamiętana
Nieme usta
szepczące słowa z przeszłości
Niewidzące oczy
Patrzące tylko na mnie
Trzask!
Kurtyna widzenia opada
Nieusłyszane słowa
Nieuchwycone spojrzenia
Pozostaje tylko po krainie
Mała kropla
Wypływająca z kącika dnia...
Zaniewidziałeś mnie
Zobojętniałeś na moją nieobecność
Przestałeś chcieć . . .
Moje nieistnienie
Nie istnieje dla Ciebie
Nie istnieję . . .
Słyszysz krzyk?
Znam go tak
Jakbym to ja krzyczała
Cierpienie nie jest milczeniem
Życie kładzie na tobie cień
Przekracza co dzień możliwości
Pokonuje prawdopodobieństwo zdarzeń
Wygrywa każdy wyścig
Rani aż do dna
Rzucaj cień większy niż ty sam
Przekraczaj swoje możliwości
Zmień prawdopodobne na pewne
Wygraj wyścig o nowe życie
Rań aby cierpieli
Czy nienawiść jest odpowiednim słowem?
Gdzie jest meta dla oszukujących?
Epicedium
Ona śpiewała pieśń
Pochwalną dla śmierci
Milczała kiedy
Okrzyknęli ją grzechem
Teraz patrzę na nią
Jest jak obraz pośród ram
Ten o który prosiła kiedyś . . .
Czy pamiętasz?
Podobno była piękna
I widziała więcej
Nie mogła tutaj zostać
Inność rodzi zawiść
Nie okłamujcie jej!
Odejście jest najtrudniejsze
Ona już nigdy . . .
Przebaczenie i zapomnienie
Dziś żegnam ją za was
Płaczę . . . była dla mnie wszystkim
Nie walczyła do ostatniej
Ignissa
Zaplątana w sieć
Ostrych słów
Zmartwychwstaje raz
Ten ostatni mój krzyk
Uniosę się lekka
Chwilą mojej zemsty
Skrzepła gwiazda
Oznaczy dziś nieba
Myślą zasieję strach
Umysłów jasność zginie
Gestem złamię krzyże
Konającego imperium
Słowem zburzę świata
Porządek ten odwieczny
W chwili odejścia
Idealna po wieczność
Krusząc kamienne serca
Uśmiecham się
Spójrz na mnie
Uśmiecham się
Ciągle mówisz
Że to za mało
Szczerze do krwi
Uśmiecham się
Więc czemu
Ocierasz łzy
Ostatni raz
Uśmiecham się
Gdy bez przymusu
Całujesz chłód moich rąk
Zwróć swoje serce
Prawowitemu właścicielowi
Ciemna gwiazda z plastiku
Nie warta dostrzeżenia
Zamknij sentymenty
Klatką oschłości
Syty umysł precyzji
Okiem się stanie
Ukrzyżuj marzenia
Stalowymi gwoździami prawdy
Krzykiem milczącym
Zatykane usta
Wymaż wspomnienia
Gumką swoich rysunków
Białe plamy
Znają mnie inną
Wraz ze świtem
Zgiń i powstań
Nie ocieraj łez
Których nie ma
Tafla
Spoglądam w taflę marzeń
Pochylam się pragnąc bliskości
Bezgłośnie błagam
O spełnienie
Zimny wiatr
Kpi ze mnie
Gorące słońce zbyt daleko
By dać nadzieję
Roję sobie
Widzę sen
Upragniony najbardziej
Milcząco przyciąga
Ziemia twarda
Odmawia mi spoczynku
Ostygły księżyc
Dostrzega tylko siebie
Odbijam się w oczach
Lazurowych fantazji
Czytam dźwięki
Nie zmąconej ciszy
Gorzkie powietrze
Każe mi oddychać
Wygasłe gwiazdy
Których nie potrafię zrozumieć
Dotykam taf
Cena Wolności
Co dzień coraz bardziej
Pragniesz mnie swoim pożądaniem
Odzierasz mnie
Z mojej niewinności
Mrużysz oczy z rozkoszy
A łzy spadają bez echa
Zamykasz klatkę miłosnych zakazów
Skrzydła tłuką o złote pręty cierpienia
Kiedy po raz nieskończony
Spadnie świetlistobiałe pióro
Zgaśnie blask nadziei
Ona umiera ostatnia
Kiedy się spostrzeżesz
Czas się nie zlituje
Nie wskrzesi Twojego sumienia
Pozostawiając zachodzące krwią słońce
Skaza
Odwracasz twarz
Gubiąc spojrzenie
Zagryzasz wargi
Oblekając się w woal
Nieprzeniknionych tajemnic
Okłamujesz tylko siebie
To znamię
Czarne ziarno
Pręgi mroczne
Ukryte we mgle
Odkąd pamiętasz
Ta skaza wewnątrz Ciebie...
Kraina Pod Powieką Dnia
Gdy tylko zamykam oczy
Oślepia mnie ciemność
Powietrze gęste smutkiem
Poranić może zmysły
Cisza wieje nicością
Wieczna chwila trwa niezmienna
Aż nagle!
Krótka wizja
Twoja twarz taka zapamiętana
Nieme usta
szepczące słowa z przeszłości
Niewidzące oczy
Patrzące tylko na mnie
Trzask!
Kurtyna widzenia opada
Nieusłyszane słowa
Nieuchwycone spojrzenia
Pozostaje tylko po krainie
Mała kropla
Wypływająca z kącika dnia...